środa, 21 lipca 2010

Remont.

Cała jestem stworzona ze swoich lęków.
To śmieszne, że w euforycznym nastroju, w jakim teraz jestem, w wakacyjnej beztrosce mijających leniwie słonecznych dni, w przedwyjazdowej gorączce nadal mam w głowie miejsce na te zimne, obezwładniające macki.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej byłam tak uwielbiana jak jestem teraz. Nie wiem, czy kiedykolwiek mogłam się czuć tak bezpiecznie, a jednocześnie tak szalenie. A jednak boję się; bo znam siebie i wiem, jak dużo złego mogę zrobić, ja przykre rzeczy powiedzieć i jak bardzo skrzywdzić. Wiem, jak bardzo przyzwyczaiłam się do wolności i jak często muszę sobie coś udowadniać. Że jestem silna. Że wciąż jestem wolna, że choć zmieniło się tak wiele, wszystko jest nadal na swoim miejscu.
Boję się, że choć jestem szczęśliwa, gdzieś po drodze podjęłam złą decyzję. Zrobiłam coś nierozsądnego bo akurat taki miałam dzień. Te moje dni, koszmarna udręka gdy nikogo przy mnie nie ma; pamiętam, jak snułam się po podziemnych przejściach, słuchając ulicznych grajków, i wybuchałam płaczem, kiedy przeganiał mnie właściciel szaletu z mokrym mopem gotowym do sprzątania. Podrywałam facetów w autobusach, uciekałam przed ludźmi, choć tak naprawdę to ich najbardziej potrzebowałam. Pamiętam dni, kiedy wiedziona obietnicą pewnego scenariusza, na który sama się zgadzałam, dzwoniłam do człowieka, który powiedział mi kiedyś, że mam seksapil z głowy. Że moja inteligencja wprawia go w nastrój niemniej erotyczny niż eksponowane przez koleżanki części ciała, a literacki polot przyprawia go o ciarki na plecach. Wpadałam na niego przypadkiem na ulicy, był mi potrzebny, kupowaliśmy wino, spóźniałam się na kolejne autobusy... w końcu zostawałam do rana na jego obskurnym materacu z wgłębieniem w miejscu tyłka. Tylko po to, żeby poczuć na sobie męski dotyk, wbić się nosem w męski zapach, zapalić rano fajkę, wyjść przed świtem z oczami czerwonymi od dymu, niewyspania, wczorajszego wina. Tych dni też się bałam.
Już nie muszę. Jestem przecież szczęśliwa. Już nie będę snuć się w tłumie tylko po to, by być z ludźmi, a raczej obok nich. Już zawsze będzie stał przy mnie, obejmował, gryzł w ramię, całował w kark, dawał mi to wszystko, czego tak bardzo potrzebuję... Czyż nie tego chciałam?
Boje się, że któregoś dnia uznam, że nie. Boję się, że to będzie jeden z tych dni, kiedy ślina przynosi mi na usta wszystkie nieprzemyślane rzeczy. Boja się, że w ten głupi, jak przystało na mnie sposób, zniszczę coś pięknego, skrzywdzę kogoś wspaniałego, tak jak już kiedyś to robiłam, i jak już kiedyś robiono ze mną. Boję się, że zechcę zamienić siekierkę na kijek w przekonaniu, że to magiczna różdżka.

To irracjonalne przekonanie, jakieś głupie wyobrażenia, demony przeszłości i kiepskie stereotypy, za które obwiniam idealistyczne bajki Disneya. To one wierzgają we mnie, i robią to tylko dlatego, że chyba sama jeszcze nie uwierzyłam w to, co mnie spotkało.

//Czapki z głów, panie i panowie. Wersja dur(na) ustąpiła wersji moll. Już niedługo powróci ze zdwojoną siłą, tylko czekać na odpadający tynk wątpliwości. Zdzieram tapetę z zaciekami, maluję od nowa. Kocham remonty.

2 komentarze:

  1. nie masz na co marudzić?:D nic nie skopiesz:) ale, spodziewaj się niespodziewanego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Joanna podrywająca facetów w autobusach.
    To się uśmiałem.
    Pawełek też z autobusu?

    OdpowiedzUsuń