wtorek, 23 lutego 2010

Boso.

Bosymi stopami klaszczę po podłodze. Zaczynam od bieżnika, kolorowe pasy, babcina precyzja, potem drewno. Kwadratowe klepki mojego pokoju, ani zimne, ani ciepłe. Próg. Korytarz szorstkiego dywanu, drewniane schody, tup, tup, tup. Posadzka z terakoty. Zimna, błyszcząca. Kuchnia? Matowy gres. Ostrożnie, czujesz? Tu, ciepło, i malutkie okruchy porcelany.
To tutaj. Wczoraj, przy zmywaniu, upuściłam talerz. Mokre ręce, mokra twarz... Z ramienia wyciągniętego nad sam środek spada kwadratowy, biały talerz z brązowym kwiatkiem. Zamykam oczy, słyszę trzask. I po wszystkim. Nie rzuciłam nim z impetem, nie. Przestałam go trzymać.
A potem grzecznie zamiotłam kuchnię jeszcze raz, umyłam resztę naczyń, wypiłam herbatę i poszłam spać.
"-Do dupy z kulturą, kiedy na wojnie mają ginąć dzieci."
Jan Antonín Bata
Idę boso. Ubieram się powoli, jakby niechcący. Boję się. Za dwie godziny czeka na mnie poważny pan z poważną strzykawką. Wbije mi igłę w szyję, trzy razy, wyssie mi tarczycę. I to nie tak, że ja nie wierzę w jego zdolności. Ja wiem, tu wszystko będzie, usg, rtv, agd, ja tylko tak zwyczajnie, zwyczajnie...
...mam stracha.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Problemy ze snem.

Nie mogę się przesiąść. Siedzisz mi na kolanach, ty, tak, właśnie ty, nie patrz tak na mnie, wiesz dobrze, o czym mowa. Nie udawaj głupka kiedy dzwonisz do mnie, by podzielić się radością z padającego śniegu, i nie rób głupka ze mnie. Musisz wybrać. Albo schodzisz mi z kolan w tej chwili, rób co chcesz, albo przesiadasz się ze mną. Patrzenie z tobą w przyszłość było kiedyś niezłą frajdą.

Pamiętam, to była wspaniała opowieść w odcinkach, ty pisałeś - dom z werandą i sad, ja, że powiewający obrus, stół w sadzie, jabłka, potem ty, że las z daleka, i cień na parapecie. I opowiadaliśmy sobie o tym, co siedziało w naszych głowach, opowiadaliśmy, choć było tak podobne jedno do drugiego, że piec kaflowy, nie mogliśmy w siebie nawzajem uwierzyć.

I tak się to skończyło. Złe proporcje, zbyt mało realnie, zbyt metafizycznie, niedopowiedzianie, daleko. Teraz jeszcze dalej, a wciąż bawisz się mną jak latawcem na naprawdę długim sznurku.

Kiedy śpi, nie budź jej. Niech leży z rozwianymi włosami w zielonej sukience, niech trzyma te zielone oczy zamknięte, niech się wyśpi. Wiesz przecież, nadzieja ma problem z zasypianiem.