niedziela, 6 grudnia 2009

Jak nazwać niebieskiego dinozaura?

Bo to jest taki dzień. Wstaję wcześnie wcześnie rano, a w zasadzie nie tak wcześnie, i widzę już wtedy, że mam pełno w butach. I że choćbym nie wiem jak się starała, choćbym nie wiem, co robiła, moje stopy nie zmieszczą się obok trufli, obok michałków i innych kukułek. Do tego buta, w którym mam worek budyniu i ładne, pomarańczowo zielone nożyczki, nawet nie próbuję wsadzać stopy. Po co w ogóle miałabym to robić boso i w kombinacji dwóch różnych piżam?

Same czarne ubrania. Czarny golf z dziwnym rozcięciem. Czarną bluzkę. Czarny sweterek. Czarne rajstopy. Nawet czarne kozaki na wysokim obcasie. Czarną pseudosukienkę, w której w końcu jestem kobietą jak Edyta Górniak:
"Jestem kobietą,
wodą ogniem burzą
perłą na dnie
wolna jak rzeka
Nigdy nigdy nie poddam się!"

Jak byłam mała, to puszczałam "Dotyk" i darłam się na całe gardło stojąc na krześle, nawet bez mikrofonu ze skakanki. To było już po erze stania przed lustrem i recytowania "Do biedronki przyszedł żuk". Do tej pory uważam to za najbardziej udany wierszyk dla dzieci.

Ten czarny i te wierszyki, to wszystko zmierza ku sobie i zderza się w jedno dzieciństwo. Takie z chodzeniem z dziadkiem na górkę. Oj chodziłyśmy wszystkie z dziadkiem: babcia, Aga i ja. I z górki na pazurki, aż nad jezioro, pisk na całe gardło. I na łyżwy na zamarznięty staw. A potem dziadek zbudował nam domek pod drzewem, bo na drzewie się nie dało. I był herosem, moim osobistym herosem.

A teraz ubieramy się na czarno. A dziadek patrzy na nas z góry, może poszedł na ryby, tak bardzo lubił chodzić na ryby. Pamiętam, umówiłam się z nim na ryby zeszłej wiosny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz